poniedziałek, 31 grudnia 2012

Hogmanay, czyli ostatni dzień roku w szkockim wydaniu!


- Co wy Szkoci macie z tym swoim Hogmanay? - zapytał Anglik
- Gdyby nie Hogmanay, to nie mielibyśmy na co czekać cały rok - opowiedział Szkot

Zasłyszałam taką oto rozmowę w jednym z programów telewizyjnych, jakiś tydzień temu. Program rozrywkowy, pytanie rzucone zartem, jednak odpowiedź bardzo poważna i z nutką goryczy. Dlaczego?

 Przez prawie 400 lat w Szkocji nie obchodziło się Świąt Bożego Narodzenia.W 1640 roku Narodowe Zgromadzenie Szkocji zakazało obchodów bożonarodzeniowych. Według Kościoła Szkocji i władz protestanckich  można było obchodzić tylko te święta, które jako święte zapisane są w Biblii. O obchodach Bożego Narodzenia nie było ani słowa.

A takie piękne tradycje mieli Szkoci. Połączenie europejskich tradycji  katolickich z celtyckimi i nordyckimi obrzędami. Ubieranie choinki i jednocześnie strojenie domu w gałęzie jałowca, ostrokrzewu i jemioły. Palenie specjalnego pniaka w kominku przez 12 nocy, dym z tego pniaka miał odstraszać złe chochliki, a zebrany popiół zagwarantować domostwu dostatek i szczęście. Te i inne tradycje umarły
przez te prawie 400 lat. Happy Yule, czyli Wesołych Swiąt mówiło sie szeptem w domowym zaciszu.



Dopiero w 1958 roku 25 grudnia ogłoszony został dniem świątecznym wolnym od pracy. W 1974 roku władze dołożyły jeszcze 26 grudnia. Jednakże dopiero w latach osiemdziesiątych Święta "wyszły" na ulice. Władze zgodziły się na strojenie ulic, organizowanie jarmarków, czy występy kolędników.
Przez ten okres Szkoci zapomnieli jak się świętuje po szkocku i muszą uczyć się tego od początku. Nie za bardzo im to wychodzi, bo jak na razie zapożyczyli wszelkie tradycje z amerykańskich filmów. Czyli przedświateczny szał zakupowy i jedzenie wielkiego indyka w pierwszy Dzień Świąt. Szkoda trochę tych pięknych tradycji, które zostały im odebrane.

Pozbawieni możliwości świętowania w Boże Narodzenie, Szkoci z niecierpliwością oczekiwali ostatniego dnia roku czyli Hogmanay. Nikt na świecie nie bawi się tak w sylwestra jak Szkoci. Obchody zaczynają się 30 grudnia, a trwają do 2 stycznia. Jako jedyni w Europie, a może i w świecie mamy to szczęście, że 1 i 2 stycznia jest dniem wolnym od pracy. Mamy tez największą w świecie paradę sylwestrową w Edynburgu.








piątek, 28 grudnia 2012

Zupa marchewkowo - paprykowa, czyli dietetycznie, fantastycznie i magicznie

Resztki świątecznego jedzenia poporcjowane i ukryte w zamrażalce. Niby dużo nie zrobiłam, niby się kontrolowałam - no dobra -  kontrolowałam się w Wigilie i w pierwszy dzień Świąt, a w drugim dniu Świąt zajrzałam do lodówki i co widzę? Sałatka, kabanosiki, szyneczka, śledziki, czyli cała masa jedzenie. I jak tu się oprzeć? Jedynie mogłam się oprzeć na drzwiczkach od lodówki:)

- Sznupek! Co chcesz na śniadanie?
- A co jest?
- wszystko jest!
- to daj wszystko

No, ale czas wrócić na dobrą drogę. Dzisiaj zupka delikatna i oczyszczająca, a co najważniejsze nisko kaloryczna i smaczna. Zupa ma nam rozbić zalegający tłuszcz i cukier, obniżyć ciśnienie, przyspieszyć spalanie o jakieś 15% i "odświeżyć" wątrobę. Tą niesamowitą robotę zrobią dla nas ziarna kminu rzymskiego, pieprz Cayenne, kurkuma i kolendra, która świetnie radzi sobie z cholesterolem. Czysta magia moi Kochani, wystarczy tylko zjeść i czekać na efekty:) Ja dla lepszego efektu wzięłam sobie dokładkę.



czwartek, 27 grudnia 2012

Poświąteczne porządki, czyli nowe sanki, Elka po przeróbkach i hobbitowy świat

Chcecie wiedzieć jak nam minęły Święta? Chcecie? No to Wam opowiem, jak chcecie. Upłynęły to dobre słowo, nawet rzekłabym, idealnie pasujące do sytuacji. Całe Święta lało! Od rana do nocy praktycznie lało w całej Wielkiej Brytanii. Powodzie, podtopienia, pozalewane drogi i mosty, wezbrane rzeki, odwołane pociągi, worki z piaskiem czekające w pogotowiu. Tak w skrócie wyglądał ostatni tydzień na Wyspach. Poniższe zdjęcia chyba najlepiej oddają tegoroczną atmosferę Świąt. Zdjęcia zapożyczone z internetowego skarbca.






A to wszystko z winy mojej siostry jedynej. Nie tam, żeby jakieś moce nad przyrodzone miała czy potrafiła pogodę zaklinać. Nie nie nie.... Siostra sanki kupiła. Takie porządne sanki w polskim stylu, bo tu u nas to można sobie takie jakieś plastikowe popierdółki kupić, a nie sanki. No i takie sanki siostrze marzyły się juz chyba od trzech lat. Sanki zamówiła w samym Hamburgu. Ależ się cieszyła, ile planów było! Wreszcie Mycha będzie miała sanki z prawdziwego zdarzenia, tak jak my, za czasów naszego dzieciństwa.Będzie mogła moja siostrzenica zjeżdżać sobie z górki na pazurki. W dniu, w którym przyszły sanki, mróz odpuścił, zrobiła się chlapa i zaczęło lać. Mówię do siostry - ty oddaj te sanki, bo nam prędzej wyspę zaleje, niż śnieg spadnie. Siostra się uparła i sanek oddać nie chce. Płozy poleruje i na sucho trenuje slalom saneczkowy, zjazd na brzuchu i na "koguta". Na szczęście na przyszły rok planuje zakupić meble ogrodowe, więc jest szansa na długą i ostrą zimę. Ale co będzie z latem?



niedziela, 23 grudnia 2012

Radosny czas nastał dla wszystkich Świetoholików! Wesołych Świąt!



Jeszcze dzisiaj na chwile do pracy, ale przyjemny to będzie czas, bo jestem umówiona z tajemniczym Mikołajem, który ma dla mnie prezent. Tymczasem Sznupek dostał listę zadań do wykonania, żebyśmy od juto mogli sobie spokojnie świętować.

W domu pachnie cytrusami i bakaliami, tak jak sobie wymarzyłam. Niestety nie ma śniegu za oknami, ale w telewizji pokazują od czasu do czasu, więc jest pewna namiastka. Na FB wszyscy się chwalą swoimi WIELKIMI, DORODNYMI choinkami. Ja w ogóle nie rozumiem, czym tu się chwalić, że duża, że do sufitu  sięga? Sznupek jak wejdzie z naszą choinką na drabinę to też po sufit sięga. Choinka i Sznupek też.


piątek, 21 grudnia 2012

Gorączka świąteczna, czyli ile centymertrów jest od cycków do dużego palca u nogi?

Wiedziałam, że coś się dzisiaj wydarzy. Nie wiedziałam tylko czy będzie to miłe wydarzenie czy też nie? Po pierwsze listonosz nie przyszedł. Wyobrażacie sobie? Czekałam od rana, a tu ani listonosza, ani awizo. Czekałam tak do 12.00 i nic. Ja nie wiem, może mu się coś stało, może biedaczysko zaniemogło?




czwartek, 20 grudnia 2012

Świąteczna gorączka utonęła w strugach deszczu, ale Elfy się tym nie przejmują

Dzisiaj to już listonosz przegiął po całości. Przeszedł o 7.00 rano. O 7.00 rano to ja sobie poprawiam poduszkę i delikatnie Sznupka szturcham łokciem, zeby się trochę posunął i kołdrę oddał. O 7.00 rano to ja sobie mogę śnić o podróżach dalekich, a nie przyjmować listonosza zbłąkanego. I mam następne awizo do kolekcji, pięknie się dzień zaczął.

No nic ludzie mają większe problemy, dwa awiza na koncie to nie taka straszna kara przecież. Sznupek wyszykował się do pracy, a ja do naszych przyjaciół ze świątecznymi życzeniami i  po instrukcję do kota. Bo my mamy takich cudnych przyjaciół, co to w prezencie nam koty zostawiają, a sami jadą sobie na wakacje. Dobrzy ci nasi przyjaciele, wszystkim się z nami dzielą, nawet kotem. Szkoda tylko, że nas na te wakacje zabrac nie chcą.

Dzisiaj ktos tam "u góry" zajęty chyba przygotowaniami do Świąt, zapomniał odsłonić zasłonki. Wyobrażacie sobie, ze dzisiaj w ogóle się nie rozjaśniło? Do 9.00 rano było kompletnie ciemno, od 9.00 do 15.00 było ciemnawo, nie szaro czy buro, tylko ciemnawo, a po 15.00 znów zapadły ciemności. Do tego wiało i lało niemiłosiernie. Zresztą jest 21.00 i dalej leje i wieje. Paskudna pogoda,  jeden z tych dni, kiedy ciężko żyć w Szkocji. Cały plan o zakupach na świątecznym kiermaszu poszedł w zapomnienie.Nie wiem czy znajde jeszcze czas, żeby sie tam z aparatem wybrać.

No ale dzień nie do końca stracony, bo spotkałam Małego Elfa, który ochoczo obdarzał nas słodkimi uśmiechami i cierpliwie pozował do zdjęć. Mama i tata małego Elfa ugościli dobrym ciastem i mocną kawą. Do nich listonosz tez pukał dwa razy:)    



                







Popołudnie zleciało szybko, instrukcje do kota otrzymałam i od niedzieli będę opiekunką czarnego klopsa o imieniu "kot":)

Zgadnijcie co znalazłam w skrzynce po powrocie do domu? Tak, tak! Następne awizo! Jak myślicie, na którą mam sobie nastawić jutro budzik, zeby wyprzedzić listonosza?

środa, 19 grudnia 2012

Zeznania pewnego "holika", czyli Świątecznej gorączki ciąg dalszy:)

Dzień Dobry, nazywam się Sznupcia Sznupcińska i jestem świętoholiczką. Tak mogłabym się przywitać na spotkaniu Anonimowych Świętoholików, gdyby istniały. Ale nie istnieją i wygląda na to, że jestem jedynym egzemplarzem. Znalazłam definicje dietoholika, zakupoholika, alkoholika i innych "holików", ale uzależnienia od Świąt Bożego Narodzenia nie kwalifikuję się jako choroby, bardziej chyba jako niegroźne dziwactwo. Ale ja zaczynam się poważnie martwić o swoje psychiczne zdrowie, no dobra nie o swoje się martwię, a bardziej o Sznupka zdrowie, bo widzę ze ilość świątecznych gadżetów w domu zaczyna go przytłaczać, a ja ledwie powstrzmałam siebie przed kolejnymi zakupami. To znaczy deszcz mnie powstrzymał, wiec zostałam w domu i postanowiłam trochę popisać na blogu o swoim nałogu. Na blogu o nałogu, ależ mi się zrymowało! Wyszło na to, że piszę bloga, żeby się pozbyć nałoga:)



wtorek, 18 grudnia 2012

Świąteczna gorączka, polowanie na listonosza, kotlety w Chiang Mai i zamach na konduktora

Tyle mam Wam do napisania, tyle chciałabym opowiedzieć, a tu czasu brak. Wyobrażacie sobie, ze nawet odwołałam Dzień Lenia. Sama nie wierzę! A zapowiadał się normalny poniedziałkowy poranek, kiedy to usłyszałam szuranie przy drzwiach, ktos na siłę próbował mi coś wcisnąć do skrzynki na listy. Hmmm? - pomyślałam - listonosz przecież juz był- obudził wkurzonego Sznupka łomotaniem do drzwi bladym świtem, gdzieś przed 9.00 rano. Do was też listonosze przychodzą o takich nieludzkich porach?

- Sznupcia zamawiałaś coś jeszcze?
- Jaaaa?
- Masz trzy przesyłki.
- A duże te paczki są- zapytałam, bo mnie się oka nie chciało otwierać
- Małe!
- Aaaa to pewnie tasiemki, poduszki i obrusy, albo koszulka dla D.
- A dużej paczki nie ma?
- A to maja być jeszcze duze.
- Tak, razem 13 przesyłek:)
- To ja już lepiej pójdę do pracy zarabiać na wypłatę dla listonosza.
- No to pa!

Skoro listonosz był już bladym świtem , to kto teraz? Podchodzę cicho do drzwi , zerkam przez wizjer i kurna nić nie widzę, a słyszę, ze mi ktos do skrzynki coś wciska. No to włos poprawiłam, cycki wypięłam i otwieram drzwi z impetem, żeby dorwać sprawce zamieszania. I co widzę? Listonosz w pól zgięty, sapie i  wpycha cos w moje drzwi, ale się zassał w połowie.




środa, 12 grudnia 2012

Trzech strasznych zgredów i ciasto szkockiej babuni

Czy kiedyś wam opowiadałam o trzech Strasznych Zgredach, które mieszkają z nami prawie cztery lata? Nie opowiadałam? W sumie nie było okazji, bo to historia typowo grudniowa, taka którą będziemy wspominać co roku przy okazji wyciągania dekoracji choinkowych.


wtorek, 11 grudnia 2012

Pieczenie chleba to nie taka bułka z masłem jak marchewka z groszkiem

Wyobraźcie sobie, że u nas nastały prawdziwe mrozy, na termometrach -6C, normalnie strach na ulice wychodzić. Niestety nie ma śniegu, wszędzie jest szaro i buro, nawet świąteczne dekoracje giną gdzieś w tej szkockiej szarości. Wybiorę się jutro albo pojutrze na kiermasz świąteczny, to może poczuje trochę klimatu grudniowej gorączki. Chciałam dzisiaj wybrać się na ten kiermasz ze Sznupkiem, ale czary jakieś nastały i chłopa mi niedobre Elfy do komputera przywiązały. No mówię wam, nie licząc przerwy na siku i papierosa, nie rusza się sprzed monitora. Podobno, jakieś ważne rozgrywki mają i dużo muszą trenować, na wojnę klanów się szykują . Ja tam złośliwa nie jestem i wcale się nie denerwuje, ale cos mi się wydaje, ze po Świętach to trzeba będzie pasa zacisnąć i nie wiem czy wystarczy pieniążków, żeby za internet zapłacić i jak nic przyjdą i kabelek odłączą.




poniedziałek, 10 grudnia 2012

Bo Jamie i ja przez całą noc, czyli kulinarne marzenia Sznupci



No właśnie, gdybym się spotkała z Jamie Oliverem to pewnie spędzilibyśmy całą noc w kuchni. Gotując, smakując i rozmawiając o kwaśnych cytrynach, słodkich malinach i orgazmach kulinarnych. Na sama myśl nucę sobie po cichu piosenkę, tak bardzo po cichu, żeby Sznupek nie słyszał:

"bo Jamie i ja przez całą noc szykujemy cudów moc
i jutro, skoro świt, te cuda smakować będą ci... "





Pamiętacie ta piosenkę Zdzisławy Sośnickiej? Jedna z moich ulubionych polskich piosenek. Pewnie Jamiemu tez by się spodobała. No, ale koniec z marzeniami i czas wrócić na ziemie, a raczej do kuchni.
Zaimponował mi Jamie wiele lat temu, jak próbował w brytyjskich szkołach wprowadzić zdrową żywność, zastąpić tłuste frytki gotowanymi ziemniakami i zdrowymi warzywami. Cała ta akcja doprowadziła do zbiorowej paniki i wielkiego niezadowolenia rodziców, bo dzieci ze szkoły wracały głodne. Mimo płaczu i zbiorowego rzygania, udało się Jamiemu przeforsować plan zdrowego domowego jedzenia w szkolnych stołówkach.



 Teraz przekonuję brytyjskie gospodynie, że domowe jedzenie jest zdrowsze i tańsze od tego kupionego u "chinczyka" i mozna je przygotować w 15 minut. Widać, że gotowanie to jego pasje i sposób na życie. Gotuje całym sobą, patrzeć na niego to sama rozkosz dla oka. Żebyście nie mówili, że ja się tylko tak na tego Jamiego gapię jak tam sobie skrobie, maca, ugniata i do piekarnika wkłada. Nie nie nie....Ja sie od mistrza wiele uczę i jak tak sie na niego z dwa dni napatrzę i nasłucham to mam póżniej takie natchnienie, że aż mi cycki parują:) Oooo proszę co dla was ugotowałąm:)

piątek, 7 grudnia 2012

Pielęgniarka Księżnej Katarzyny nie zaopiekuje się już żadnym pacjentem





***********

Od ogłoszenia radosnych wiadomości o tym, że spodziewamy się królewskiego dziecka minęło raptem parę dni. Wszyscy się cieszyli, radowali, żartowali i planowali przyszłość nowego członka rodziny królewskiej. Dobry humor dopisywał także Australijczykom. Dwóch młodych prezenterów z australijskiego  radia postanowiło się zabawić. Improwizując głos Królowej Elki  i Księcia Karola zadzwonili do szpitala, gdzie zostali połączeni z osobistą pielęgniarką Księżnej Kaśki. Pielęgniarka była przekonana,że rozmawia z królową i uprzejmie udzieliła informację o stanie zdrowia pacjentki.

Rozmowa została nagrana, puszczona w świat, ubaw po pachy, wszyscy zrywaliśmy boki ze śmiechu..Szpital się tłumaczył, Książę Wilhelm się śmiał z głupiego żartu. Pałac wydał nawet oświadczenie w tej sprawie. Wszyscy o tym mówili!

W Internecie, w telewizji, na telefonie można było odsłuchać nagranie rozmowy. Śmiali się ludzie z ochrony królewskiej, gratulowali dowcipnym prezenterom radiowych, którzy w ciągu paru minut zyskali sławę i pewnie już zacierali ręce jakie z tego będą mieli korzyści na przyszłości. Sama zainteresowana nie udzieliła żadnego wywiadu, nie tłumaczyła się dlaczego uwierzyła, że rozmawia z królową. Przecież trudno komuś zarzucić, że nie jest tym za kogo się podaje, zwłaszcza królowej? Co miałą niby powiedzieć? Nie rób sobie żartów Elka? No ale, przecież nic wielkiego się nie stało, każdy mógł się dać nabrać, a ludziska się pośmieją i przestaną, znajdą sobie inny temat do żartów i inny obiekt do plotek.  

 Życie pisze jednak zaskakujące scenariusze, nie oszczędza aktorów, ma swoje specyficzne poczucie humoru. Dzisiaj rano pielęgnierka, która odebrała telefon od żartownisiów została znaleziona martwa w swoim służbowym mieszkaniu. Młoda kobieta, żona i mama dwójki dzieci nie żyje. Plotki mówią, ze odebrała sobie życie z powodu głupiego żartu, ale dochodzenie dopiero ruszyło.

Niepojęte jest dla mnie to, że z takiego powodu ktokolwiek chciałby odebrać sobie życie, zostawić męża i dwójkę małych dzieci. Niepojęte i już!

Cały świat czeka na komentarz prezenterów radiowych z Australii. Nasuwa się tylko pytanie, czy można ich obwiniać?

**********             

czwartek, 6 grudnia 2012

Dziesięć lat, a minęło jak jedna noc i pół dnia!




Dziesięć lat temu zrobiłam sobie najlepszy prezent mikołajkowy w życiu, 6-go grudnia wsiadłam w autobus i ruszyłam w podróż mojego życia do Londynu. Decyzję podjęłam z dnia na dzień, zaskoczyłam rodzinę, wprawiłam w zadziwienie mojego Szefa w pracy, przyjaciółki tez mi nie dowierzały, bo przecież ja zawsze miałam tysiące pomysłów na godzinę. Zachciało mi się zmian i wielkiego świata, chciałam podróżować, chciałam mówić po angielsku, chciałam poznawać ludzi z całego świata. Chciałam być wolna i niezależna, chciałam znaleźć swojego księcia z bajki. Zabrałam ze sobą małą torbę, trochę grosza na pierwszy tydzień życia i miałam adres agencji, która miała dać mi pracę.
Pierwsze dni pamiętam tak, jakbym oglądała film bez dźwięku,ale na przyspieszonych obrotach. Pierwsza noc w obcym hotelu, samotny spacer po Londynie, wielki świat przeraził i zachwycił mnie jednocześnie. Pamiętam te wszystkie wystawy, dekoracje świąteczne i mgłę nad Tamizą, czułam się tak obco, a zarazem jak u siebie, tak trochę bajkowo. Po dwóch dniach z bólem serca wyjeżdżałam z Londynu, ale też pełna radości, bo rozpoczynałam nową prace i nowy rozdział w zyciu na angielskiej wsi, na moich lawendowych wzgórzach. Stałam się (nie)Rozważna i Romantyczna.

środa, 5 grudnia 2012

Bałwan w Tesco i ślizgawka na ulicy, czyli zima w Szkocji

W planie miałam napisać coś o przystojnych Szkotach, ale od rana mnie taki jeden bałwan angielski zdenerwował, ze aż muszę mu dupę obrobić na swoim własnym blogu. A co! Niech ludzie wiedzą co z niego za bałwan, niech świat się o tym dowie!



wtorek, 4 grudnia 2012

Radosne nowiny, czyli będziemy mieli królewskie dziecko!




Biegnę, biegnę aby donieść o tej radosnej nowinie! Będziemy mieli królewskie dziecko, czyli Royal baby. Wczoraj z dworu donieśli, że Kaśka jest  w ciąży, wszyscy są szczęśliwi i radośnie oczekują nowego potomka rodziny królewskiej, który będzie trzeci w kolejce do tronu, zaraz za tatusiem Wilhelmem i dziadkiem Karolkiem . Zaraz po tym jak  dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli dziecko, swiat obiegła nowa wiadomość. Księżna Kaśka została zabrana do szpitala z objawami ostrej Hyperemesis Gravida. No co za pech? Co za pech?! Tak się zdenerwowałam, że mówię wam! Biedna Kasia! Podróżowali tyle po tych afrykańskich dzikich krajach, czy innych indonezyjskich i pewnie jakiegoś pasożyta przywiozła. No bo, co innego taka "hiperemsja grawida" może znaczyć? No, ale od czego mamy Wikipedię? Wikipedia wie wszystko, a nawet jak nie wie to zmyśli. Zaglądam i co czytam?

możecie poczytac tutaj

piątek, 30 listopada 2012

Dzień Świętego Andrzeja, czyli Andrzejki po szkocku

No to zaczyna się w Szkocji maraton Andrzejkowy. Imprezy będą trwały aż do niedzieli. Apostoł Andrzej to patron Szkocji i co roku 30 listopada wypada Narodowy Dzień Szkocji.




Flaga Szkocji to symbol krzyża na którym został ukrzyżowany Apostoł Andrzej.



środa, 28 listopada 2012

Zupa dnia u Gordona Ramsaya, czyli jak się jada w wielkim świecie.


Parę dni temu oglądałam w TV jakiś program kulinarny, w którym pokazywali jedną z restauracji Gordona Ramsaya. Nie lubię faceta, nigdy nie ugotowałam nic z jego przepisu, bo uważam, że jego sposób gotowania jest adekwatny do jego sposobu wysławiania się. No, ale przecież mogę się mylić. Trzeba chłopu dać szanse.  

- Sznupek, a jak będziemy w tym Londynie, to może pójdziemy do restauracji Gordona?
- Gordona? Przeciez go nie lubisz?
- No nie lubię, ale może zmienię zdanie?
- A co tam dają dobrego?
- No nie wiem jeszcze, sprawdzę.

Gordon Ramsay ma obecnie kilka restauracji sygnowanych jego nazwiskiem wliczając w to Sushi Bar i bardzo elegancką jadłodajnie na lotnisku Heathrow, gdzie mozna zamówić sobie jedzenie na wynos do samolotu lub zjeść śniadanie, obiad czy kolacje na miejscu przed wylotem.

       



poniedziałek, 26 listopada 2012

Poniedziałkowy Dzień Lenia, czyli luźne rozmyślania Biegunki

I znów się obudziłam z uśmiechem na twarzy. Poniedziałek to mój ulubiony dzień tygodnia. Sznupek ma trochę odmienne zdanie, bo u niego w pracy trwa właśnie poniedziałkowy zawrót glowy. No, ale kto powiedział, że zycie jest sprawiedliwe? Już kiedyś wspominałam, ze taki dzień lenia jest moją tabletką szczęscia, moim eliksirem młodości, lekiem na całe zło. Wyglądam dokładnie tak samo błogo, jak ten leniwiec na załączonym poniżej obrazku. W takim nastroju i z takim uśmiechem siedzę sobie cały dzień na mojej kanapie leniwca. Spójrzcie na niego, czyż to nie jest najszczęsliwsze zwierzę na naszej planecie?       


Leniwe poranki i pół horyzontalna pozycja na kanapie pobudza prace mózgu (następny plus) i sprawia, że nawet najbardziej zawiłe problemy stają się błahe. No, ale nie o problemach miało być, miało być o Biegunce. Pewnie się zastanawiacie, co ja z tą Biegunką od samego poniedziałku? Już śpieszę z wyjaśnieniami. 

piątek, 23 listopada 2012

Bigos na ostro, czyli po tajsku

Co roku, mniej więcej o tej porze, moja boska przyjaciółka delikatnie przypomina mi, że juz nie może się doczekać mojego bigosu i pierogów z grzybami. Dżen uwielbia polski bigos, a jej mąż i dzieci pochłaniają każdą ilość pierogów. Ja bardzo chętnie dzielę się swoim bigosem, bo wiem, ze czeka mnie nagroda w postaci pysznego domowego tajskiego jedzonka i słoików, które dostaje na wynos, z domowej roboty pastą curry lub  sosem tamaryndowym.

Dżen gotuje obłędnie i wiele się od niej nauczyłam, zmieniła całkiem moje zapatrywanie na azjatycka kuchnie, która jest tak różnorodna, że nie starczyłoby nam życia, żeby skosztować przysmaku z każdego rejonu.
Jednym z popisowych dań w wykonaniu Dżen jest kapusta z pok choy'em i boczkiem, czyli taki a la tajski bigos z przepisu jej babci. Nawet nie taki tajski do końca, bo z racji pochodzenia rodziny mojej psiapsiółki, łączy w sobie birmańskie i chińskie smaki, a że birmańska kuchnia czerpała inspiracje z kuchni indyjskiej, więc wyszła z tego jedna wielka azjatycka mieszanka o niesamowitym orientalnym smaku.

Tajski bigos



czwartek, 22 listopada 2012

Bankomat Świętego Mikołaja - znów fortuna przeszła nam koło nosa !


Mówię oficjalnie! Sznupkowie nie mają przyjaciół w tym mieście. No nikt nam nie powiedział, nikt do nas nie zadzwonił, sms-a nie wysłał. Pewnie wszyscy byli zajęci wbijaniem PIN-u do bankomatu. Dobrze, ze mam jeszcze jakieś koleżanki w Polsce, które doniosły mi o pewnych zajściach w moim mieście.


środa, 21 listopada 2012

Sezon świąteczny czas zacząć - na pomarańczowo

Uwielbiam czas przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia! Sznupek nie lubi, bo mówi, ze go wtedy głodzę i psychicznie torturuje. Piękne zapachy z kuchni się rozchodzą, a na stoły nic nie "wjeżdża", bo wszystko na "potem", na Święta, na Nowy Rok.

Przez ostatnie lata Święta były u nas złoto - czerwone. Czerwone bombki na choince, złote kokardy i złoty czubek, czerwone świece na stole. W tym roku będzie inaczej. Święta będą w kolorze soczystej pomarańczy. Mozna powiedzieć, że porwałam się z motyką na księżyc, bo ciężko kupić ozdoby w kolorze pomarańczy, ale nie poddam się! W najgorszym razie zawieszę na choince mandarynki.


poniedziałek, 19 listopada 2012

Dzień Lenia na dwa mózgi i co to będzie, co to bedzie?



Uwielbiam moje leniwe poniedziałki! Wspaniałe rozpoczęcie tygodnia. Czy po takim początku tygodnia, cokolwiek może pójść źle? Dzisiaj muszę podzielić się moim dniem lenia ze Sznupkiem. I wcale mi się to nie podoba, choć z reguły lubię się dzielić i do chytrusów nie należę. Ale dniem lenia dzielić się nie należy. Sznupek oczywiście się cieszy, bo przecież zjemy sobie wspólne śniadanko, które JA przygotuje i później obejrzymy sobie filmy, na które JA mogę nie mieć ochoty, a wieczorem zrobimy sobie kolacje w romantycznej atmosferze, o którą JA będę musiała zadbać. Czyli pełne ręce roboty w tak leniwy dzień. Ale czy Sznupek to zrozumie? Pewnie nie! Oglądaliście "Opowieść o dwóch mózgach"? Słyszeliście o pudełku zwanym "nicości"? Nie? To koniecznie musicie poświecić następne 10 minut na  ten filmik, żeby zrozumieć o czym ja mówię.:) Zapraszam do oglądania - wybuchy śmiechu gwarantowane:)
 

        

piątek, 16 listopada 2012

Jak to sie polska kuchnia z brytyjską spotkała, czyli kapuściany paj

Brytyjczycy uwielbiają paje. Tydzień bez paja to tydzień stracony. Paj może byc wiejski, pasterski, warzywny, rybny lub  w postaci szarlotki . Do paja można włożyć praktycznie wszystko, no może oprócz teściowej, bo się nie zmieści. Paje zapieka się w piekarniku na złoty kolor i zjada przy akompaniamencie dobrego piwa. Ach zapomniałabym! Do paja można też dodać piwo i wino. Jak sami widzicie, do paja wchodzi wszystko, oprócz teściowej. Takiego paja można pokryć lub otulić francuskim ciastem, lub kruchym, mozna też obłożyć ziemniakami w plastrach lub uduszone z serem i masłem. Nie ma nic lepszego na zimowe wieczory niż ciepłe kapcie, grzane wino z cynamonem  lub piwo z sokiem i kawałek paja na talerzu.

czwartek, 15 listopada 2012

Twarożek na śniadanie i parę słów o szkockiej feministce

No i rozgościła się u nas na dobre szkocka zima, czyli deszcz "siąpi" przez cały dzień, niebo jest w barwach szaro białych i ma się wrażenie, że za chwilę się ściemni. Pewnie będzie tak, aż do Kwietnia z małą przerwą na chwilowe przymrozki i opady śniegu, które sparaliżują całą Wielką Brytanie. W tamtym roku popadało i przymroziło przez 2 dni, co sprawiło, że  przez następne dwa tygodnie mieliśmy stan klęski żywiołowej.

No, ale nie o pogodzie miało być, choć widać, że bardzo brytyjska się robię, bo o pogodzie lubię sobie pogadać przy każdej okazji. Skoro pogoda nas nie rozpieszcza to musimy sami o siebie zadbać. Dobry film na dobranoc i pyszny kolorowy twarożek na dzień dobry to świetny pomysł.



wtorek, 13 listopada 2012

Tamaryndowy kurczak słodko kwaśny,czyli tajska nostalgia

W takie jesienne dni człowiek lubi się torturować wspomnieniami z wakacji, lub namiętnie przegląda zdjęcia pięknych, słonecznych plaż. Chciałoby się powrócić na plaże Phi Phi czy zatopić się w cudną zieleń buszu w poszukiwaniu przepięknych słoni.

Chcielibyście teraz leżec na takiej plaży?



Albo karmić takie maleństwa?




No niestety, nie mogę zabrać was w taką podróż, ale mogę sprezentować wam taką małą namiastkę Tajlandii, mogę ugościć wasze kubki smakowe. Zapraszam na słodko kwaśnego kurczaka z sosem tamaryndowym. Smakuje fantastycznie i egzotycznie.


poniedziałek, 12 listopada 2012

Brad Pitt na ulicach naszego miasta, czyli jak to było na planie filmowym

W sierpniu tamtego roku dziwne rzeczy zaczęły się dziać na ulicach naszego miasta. Nagle jak za dotknięciem magicznej różdżki przenieśliśmy się na ulice Filadelfii. Przechodnie na początku trochę zdezorientowani, przypatrywali się jak zawieszana jest nowa amerykańska sygnalizacja świetlna, czerwone skrzynki na listy zamieniono na pomarańczowe , zamiast czarnych taksówek pojawiły się żółte i niesamowita ilość amerykańskich wozów i motorów policyjnych.







niedziela, 11 listopada 2012

Słodka niespodzianka dla Sznupka, czyli kolejny urodzinowy prezent

Pamiętacie moje eksperymenty z robieniem ciasta? Pamiętacie? A miałam nadzieję, że zapomnieliście o tej porażce. Jeżeli ktos chce sobie przypomnieć, lub o tym nie czytał, to proszę kierować się tuaj i zrobić kliku kliku.

Obiecałam wtedy, że za ciasta to ja się brać więcej nie będę. No, ale jakoś zapomniałam, albo zmieniłam zdanie. Postanowiłam zrobić Sznupkowi jeszcze jedną urodzinową niespodziankę i upiec ciasto, koniecznie czekoladowe i koniecznie słodkie. Tym razem zabrałam się do tego porządnie. Znalazłam przepis na jakimś amerykańskim blogu na ciasto czekoladowe z nutellą. Idealnie! Poczyniłam odpowiednie zakupy, wydrukowałam przepis, przeliczyłam amerykańskie wynalazki na gramy i zabrałam się do roboty.



Przepis czytałam ze sto razy, dokładnie sprawdzałam, czy aby na pewno masło ma byc niesolone, czy mam dodać łyżeczkę czy łyżkę pasty waniliowej. Trochę narobiłam bałaganu, trochę się ubrudziłam i trochę mnie mdliło od tego ciągłego oblizywania łyżek, noży, misek i palców. Tez tak macie?
No, ale to wszystko nieważne! Ciasto w piekarniku, a ja mam czas na kawę i zerknięcie na przepis po raz sto dwudziesty pierwszy. Rozgrzej piekarnik do 180C - rozgrzałam! A jak! Równe 180C - posmaruj blachę tłuszczem - co?? posmaruj blache tłuszczem- czytam po raz drugi. Nie posmarowałam!!!- Nie posmarowałam blachy! Zapomniałam! I co teraz?! Pewnie cały spód i boki się przypalą, pewnie będę łyżką skrobać. Jak ja to mogłam przeoczyć!? Ciasto w piekarniku, wszędzie rozchodzi się boski zapach gorącej czekolady, a ja prawie ryczę. Ja nie wiem, czy te pieczenie to faktycznie taka filozofia? Mama potrafi piec, babcia potrafi piec, siostra potrafi piec, nawet mój ojciec chrzestny potrafi piec, a ja? Ja do końca życia zostanę zakalcem rodziny i pośmiewiskiem na dzielnicy. Za długo smarkać w rękaw nie mogłam, bo komórka mi zadzwoniła, że ciasto trzeba z piekarnika wyciągnąć.




Wącham, oglądam i nie wygląda na to, żeby się przypaliło. No, ale poczekam, aż przestygnie. Zabrałam ciasto ze sobą do salonu, bo tam chłodniej. Siedzę z nożem i szpadelką  w ręku i czekam, czekam aż przestygnie. Tak  mi się przynajmniej wydawało, że na ciepło nie mozna, bo oklapnie. Ostygło! Delikatnie otworzyłam klamrę tortownicy i zdjęłam obudowę, boki wyglądały pięknie, żadnej przypalenizny! Podważyłam spód nożem i ciasto odeszło od blaszki jak po maśle,o ile mogę tak powiedzieć,bo o maśle przecież zapomniałam. Hej hej! Udało się! Upiekłam ciasto! Jestem niesamowicie dumna z efektów i nie mogę się napatrzeć na moje małe czekoladowe dzieło:)




Ciasto zostało wyjedzone do ostatniego okruszka. Sznupek i goście zachwalali, mlaskali i głaskali sie po brzuszkach. Słodkie, nutelkowe, kremowe, czekoladowe, pyszne. Polecam z czystym sumieniem:)