poniedziałek, 30 grudnia 2013

"Sznupkowie na wakacjach" - część druga - Podróż pierwsza klasa!

Zazwyczaj po planowaniu następuje pakowanie, ale pominę ten etap w naszym wakacyjnym tasiemcu, bo po co znów mam się stresować. Zresztą chyba każda matka/żona/kochanka wie, jak pakuje się mężczyzna.

  • Spakowałaś mi zieloną koszulkę?
  • Bierzemy maski i rurki?
  • A czy ja mam w ogóle jakieś kąpielówki?
  • Spakowałaś apteczkę?
  • Zrób mi miejsce na ładowarki i kabelki
  • Gdzie chcesz schować aparat?
  • A gdzie chcesz zapakować laptopa?
  • Nie dźwigaj, zaraz Ci dopnę tą walizkę 
  • No mówiłem! Nie dźwigaj
  • No i zobacz jak nam szybko poszło pakowanie!
Faktycznie, pakowanie poszło nam bardzo szybko i sprawnie. Pozostało nam tylko wypić kawę i cieszyć się nadchodzącą podróżą do Londynu. A podróż nie byle jaka, bo szybkim pociągiem pierwszej klasy. Tak, tak udało mi się upolować promocje na bilety pierwszej klasy, więc będziemy podróżować na bogato. Nawet nam kanapek nie robię, bo wyżywienie mamy w cenie biletu. Na pokładzie dostaniemy przepyszny lunch. Sznupek najbardziej zadowolony był z faktu, że nic nie rozłączy go z internetowym światem. Pociąg zajechał punktualnie i ruszyliśmy w poszukiwaniu naszego wagonu. Według mojego rozumowania to wagony pierwszej klasy powinny być z przodu, ale to tylko moje rozumowanie....

  • Sznupciu jaki mamy numer wagonu?
  • J
  • J?
  • No to tu jest A
Przy wagonie G dostałam takiej zadyszki, że wreszcie przestałam komentować fakt, w jaki sposób traktowani są posiadacze biletów pierwszej klasy. Ci z drugiej klasy dawno już wygodnie siedzą w ciepłych wagonach, a my wciąż biegniemy z walizami i plecaczkami. Sapiąc i dysząc wreszcie dotarliśmy do naszego wagonu. Noooo....lampeczki są, stoliczki są, siedzenia z zagłówkami, wykładzina na podłodze. Sznupek od razu wyciągną laptopa, ładowarki, dwa telefony, jeden aparat i z pięć dodatkowych kabli i podłączył się do gniazdka z prądem. Serio! czasami mam wrażenie, że związałam się  z robotem o kiepskim oprogramowaniu.



piątek, 6 grudnia 2013

"Sznupkowie na wakacjach" - cześć pierwsza - planowanie!

Słowo "planowanie" powinno być na zawsze wykreślone z mojego słownika. Po raz kolejny przekonałam się, że marzyć nie znaczy planować, a ja zawsze mylę te pojęcia, bo moje marzenia zazwyczaj się spełniają, a plany zawsze legną w gruzach. Nauczka na przyszłość? Muszę więcej marzyć, mniej planować. Łatwe, prawda?



Zaplanowałam nasz wyjazd do Azji, kupiłam nam nawet bilety, no dobra, kupiliśmy nam bilety na samolot. No ale, nie czepiajmy się szczegółów, to przecież takie przyziemne sprawy. Wydawało się, że Sznupek pogodził się z losem przymusowego podróżnika i była nadzieja, że nawet mu się takie wakacjowanie z plecakiem przed siebie spodoba. Nadzieja umarła w momencie jak przedstawiłam plan naszej podróży...

  • jak to będziemy spać na rzece w chatce z bambusa?
  • jak to będziemy spać  w pociągu ?
  • nie wejdę do jakiejś brudnej rzeki
  • nie będę ciągle jadł na ulicy
  • a jak nas okradną?
  • a jak nas oszukają?
  • otrują?
No i tak od słowa do słowa, postanowiliśmy spotkać się w pół drogi, poszukać takich wakacji, gdzie nadal będzie egzotycznie dla Sznupci i w miarę wygodnie dla Sznupka. Na szczęście za małą opłatą administracyjną mogliśmy zrezygnować z biletów lotniczych. Polowanie na wakacje zaczęły się od nowa. Padło na Kubę, jeden hotel, pełne wyżywienie, nieograniczony dostęp do baru. Radość Sznupka bezcenna, za resztę, wiadomo, zapłaci się pewną kartą kredytową. Radość nie na długo, bo okazało się, że w grudniu Kuba potrafi być kapryśna pogodowo, zwłaszcza zachodnia część Kuby. Czyli Kuba skreślona z list, a ja postanowiłam poczekać na tzw "last minute" i zarezerwować coś w najlepszej cenie. Poinformowałam Sznupka, że będzie to Meksyk, Jamajka lub Dominikana. Po tygodniu pokazały się bardzo dobre oferty do Kenii.

  • Sznupek jedziemy na safari!!
  • Sznupcia, ale obiecałaś!
  • Nie bój się pod gołym niebem spać nie będziesz
  • A będzie hotel "all inclusive"?
  • Będzie
  • No to jedziemy
Już oczami wyobraźni widziałam nas, niczym Stas i Nel, wypatrujących lwa w cieniu baobabu. Nawet zamówiłam sobie tunikę z napisem WORLD SAFARI - AFRICA. Po dwóch dniach się rozmyśliłam, cena hotelu może była dobra, ale ceny dobrego safari niestety przewyższały nasz budżet. Po trzech dniach przyszła przesyłka z tuniką. Ja to zawsze się muszę pospieszyć! I gdzie ja to teraz założe?
Kolejne dni mijały, a ja ciągle nie wiedziałam gdzie jedziemy, Sznupek co raz bardziej się stresował, że perspektywa pływania w basenie z drinkiem w ręku przejdzie mu koło nosa.



Mnie dopadło ogólne zniechęcenie, pomysł z wyjazdem wydał się średnio roztropny i raczej nieciekawy. Właśnie zaczyna się najpiękniejszy czas w roku, a ja zamiast umawiać się na świąteczne lunche, stroić dom i wypisywać kartki, będę gdzieś w ciepłych krajach leżeć pod palmą. Ominie mnie cała świąteczna magia.



I tu moi Kochani , jak za dotknięciem magicznej różdżki, pojawiła się promocja - bilety na pociąg pierwszej klasy do Londynu za przysłowiowe grosze. Nie zastanawiałam się nawet dwóch minut. Mamy czas, pojedziemy do Londynu zobaczyć słynne świąteczne kiermasze! Tam tez są lotniska, poszukamy jakiś wylotów z Londynu. A więc plan już pomału się krystalizuje, wakacje zaczynamy od wizyty w Londynie! Może tym razem Elka zaprosi nas na herbatkę?

             

Codziennie przeglądam setki stron w poszukiwaniu ofert. Jakoś nic mnie nie przekonuje, a jak mnie przekonuje, to cena odstrasza i cały czas w głowie Kuba siedzi, a może jednak? Może pogoda dopisze?
Czekam do ostatniej chwili, sprawdzam pogodę na wschodnim wybrzeżu, gdzie z reguły jest zawsze cieplej i wychodzi na to, że początek grudnia będzie upalny! Nie zastanawiam się dalej - karta w dłoń i rezerwuje pakiet w trzy minuty. Sznupek wreszcie może odsapnąć, będzie miał to co chciał, czyli błogie lenistwo ze Sznupcią w tle. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym się trochę ze Sznupkiem nie podroczyła......



  • Sznupciu, a wieczorami to będziemy mogli sobie pograć w jakiegoś bilarda na przykład?
  • Wieczorami to będziemy mieli zajęcia w grupach
  • jakie zajęcia w grupach?
  • no w takich resortach cały dzień są jakieś zajęcia w grupach 
  • jakie? 
  • no, rano gimnastyka w basenie, strzelanie z łuku, wieczorem lekcja salsy
  • Coooooo????!!!!
  • No przecież ci mówiłam, to takie sanatorium na wesoło
  • Ale weź nie gadaj! Na pewno nie jest obowiązkowe!
  • No jak to nie? Jak tylko przyjedziemy to nas na listę wciągną
  • Nie wierzę Ci
  • No co ty, Dirty Dancing nie oglądałeś? Lekcje tańca obowiązkowe
  • To  ja SIĘ będę w pokoju chował, a ty będziesz mi drinki donosić
  • Nic Ci donosić nie będę, tańczyć się wreszcie nauczysz


Do wyjazdu został jeden dzień. Jutro będziemy już chłonąć świąteczną atmosferę w Londynie, a w poniedziałek lecimy na Kubę na dwa tygodnie. Już nie mogę się doczekać tego zimowego magicznego Londynu i gorącej jak wulkan Kuby. Pozostało tylko się spakować......


  • Sznupek chcesz tą koszule w kratkę z kołnierzykiem, czy czarną?
  • A po co mi tam koszula z kołnierzykiem?
  • NO jak to po co? Na tańce.......
  • Sznupciaaaaa!!!!
  • No co? Sam chciałeś jechać do resortu, w klapkach po marmurach biegać nie będziesz
Druga cześć serii - "Sznupkowie na wakacjach" już wkrótce.....ZAPRASZAMY I POZDRAWIAMY:)  
                 

sobota, 30 listopada 2013

Gorączka przedwyjazdowa i smaczny makaron ze szczypiorkiem

Wyobrażacie sobie, że już prawie Święta ? Gdzie ten czas zleciał? Wiem,  że zaniedbuje Was strasznie....wiem, wiem i przyznaje się do zbrodni. Obiecuje też poprawę, ale to dopiero po Bożym Narodzeniu, bo teraz zawładnęła mną gorączka przedwyjazdowa, a Sznupka panika przedwakacyjna. Do tego, wszytko poprzewracało nam się do góry nogami i wyszło tak, że wakacji mamy więcej niż myśleliśmy. Jedziemy gdzie indziej, niż myśleliśmy i nie zabieramy plecaków tylko stare niedobre walizki. Zamiast jechać prosto na gorące plaże , to będziemy przez kilka dni szukać Mikołaja na londyńskich jarmarkach i zajadać świąteczne przysmaki.



Ale o tym wszystkim napiszę już w przyszłym tygodniu, bo rozpoczynam cykl postów pod tytułem "Sznupkowie na wakacjach" . Już za parę dni, dowiecie się dlaczego Tajlandia musi poczekać, dlaczego Sznupek będzie się uczył tańczyć salsę na Kubie i dlaczego Sznupcia przygotowała się na afrykańskie safari?



 Tymczasem zapraszam do kuchni, obiecałam wam przepis na danie 5 minutowe. Patelnie gotowe?


piątek, 8 listopada 2013

Francja elegancja na kromce chleba, czyli jak zabić listopadowego głoda

Nie lubię listopada, no nie lubię i mam nadzieję, że szybko się skończy. Szaro i buro, deszcz wali w szyby, że ledwie świat widać. Do tego wszystkiego mój żołądek zamienił się w studnie i to taką studnie bez dna. Ja wszystko rozumiem, że organizm robi zapasy na zimę, że potrzebuje więcej energii, żeby ciało ogrzać. Staram się temu organizmowi wytłumaczyć, że przecież w igloo nie mieszkam i zawsze mogę kaloryfery włączyć, ale gdzie tam! Nie słucha się w ogóle! Podstępnie mnie do kuchni zaciąga i zmusza do penetrowania lodówki. I nie wiem ile bym nie zjadła, to nadal czuje pustkę w żołądku. Ja staram się żyć w zgodzie z naturą i rozumiem te całe przygotowania do zimy, ale dlaczego od razu musi to być zima stulecia?


Mówię do Sznupka, żeby żarówki w kuchni powykręcał,to może drogi do lodówki nie znajdę. To się tylko śmieje. Nic mnie nie wspiera w tej walce. Nawet listonosz jest przeciwko mnie! Zapytacie, a co listonosz ma wspólnego z moim apetytem. No to wyobraźcie sobie, że grzecznie siedzę w domu, popijam gorzką herbatkę i zagryzam imbirowe ciasteczka. Sztuk trzy wyliczone, a reszta opakowania schowana głęboko na dno szuflady w kuchni, tak żeby nie kusiło. Zagryzam drugie ciasteczko i co słyszę? Listonosz nawrzucał mi do skrzynki, więc biegnę i co ze skrzynki wyciągam? Nowa knajpka za rogiem powstała, zapraszają...







I jak tu nie być głodnym? Oglądam te obrazki, czytam nazwy i ślinka po brodzie cieknie. Wystarczy tylko zadzwonić i dostarczą do domu, nie trzeba się nawet z sofy ruszać. Nie wytrzymałam, poszłam do kuchni zrobić lunch. Dzisiaj będzie tak trochę po francusku, no wino było francuskie, to na pewno.
Jeżeli nie wiecie co zrobić z listopadowym głodem to polecam, będzie smakowało:)

Pieczarki w pomidorach, rozmarynie i czerwonym winie




Składniki:( 2 osoby)

200-300g pieczarek
1 puszka pomidorów w puszce
1/2 szklanki czerwonego wina (u mnie Merlot)
czosnek
rozmaryn
zielona pietruszka
cukier
sól
pieprz
oliwa
chleb ciabatta/bagietka/ryż




Na patelni rozgrzewamy 2-3 łyżki oliwy i wrzucamy oczyszczone pieczarki. Najlepsze są takie małe pieczarki i wtedy smażymy w całości, jeżeli są większe to kroimy na dwa lub cztery. Smażymy jakieś
5 - 7 minut na złoty kolor i  zmniejszamy gaz, dodajemy 4 ząbki czosnku pokrojonego w plasterki, sól i pieprz i małą łyżeczkę suszonego rozmarynu, zalewamy to czerwonym winem i dusimy na małym ogniu, bez przykrycia, nie dłużej niż 5 minut.Dodajemy teraz pomidory z puszki, można je wcześniej zmiksować, ja wolę je rozgniesć na patelni za pomocą zwykłej drewnianej łyżki. Dodajemy cukier do smaku i dusimy przez chwilkę. Na końcu dodajemy dwie garści poszatkowanej zielonej pietruszki. Gotowe:)
Możemy to podawać z ryżem , zrobić do tego wołowe pulpety, czy tez grillowaną pierś z kurczaka,
wedle uznania i wedle smaku. U mnie dzisiaj w wersji startera, podałam na dwóch kawałkach ciabatty, którą wrzuciłam na chwilę do tostera.


czwartek, 17 października 2013

Grochowo-cukiniowa, w sam raz na mroźne dni

Plusem mojej pracy jest to, że mamy wielka kantynę z naprawdę dobrym jedzeniem. Jeszcze większym plusem jest to, że nie muszę za nic płacić, no chyba, że się skusze na jakiś napój gazowany zamiast wody. Oczywiście nie wszytko jest w moim guście, ale nigdy głodna nie wychodzę, a jak serwują moją ulubiona zupę, to wręcz wychodzę obżarta jak mops. Zawsze kończy się na porządnej dokładce i kolejnej ciepłej bułeczce prosto z pieca. Wykradłam kucharzowi przepis i postanowiłam się tą dobrą zupa z Wami podzielić. Jak znalazł na jesienno-zimowe dni. Rozgrzewająca i sycąca i jaka smaczna. Polecam gorąco.

Zupa grochowo- cukiniowa



Składniki (4 osoby plus dokładki)

500g grochu żółtego łuskanego
1kg cukinii
2 marchewki
2-3 ziemniaki
1 cebula
seler naciowy
bulion drobiowy
1/2 szklanka mleka
masło
czosnek
kmin rzymski mielony
kolendra mielona
tymianek suszony lub świeży
przecier pomidorowy
cukier
sól
pieprz
zielona pietruszka
śmietana/jogurt/serek mascarpone





Zupa praktycznie gotuje się sama. Groch namoczyłam z samego rana. Bulion ugotowałam na 2 udkach z kurczaka z dodatkiem marchewki , selera naciowego i soli. Teraz pozostało nam tylko powrzucać wszystko do garnka i na patelnię. Do bulionu dodajemy groch, pokrojone "jakotako" marchewkę i seler naciowy. Gotujemy pod przykryciem przez pół godziny. Następnie dodajemy pokrojone ziemniaki i dolewamy wody, o ile zajdzie taka potrzeba. Dorzucamy jakieś 2-4 ząbki czosnku, 2 łyżki cukru, 2 łyzki mielonej kolendry i 1 łyżkę kminu mielonego i 1 łyżkę pieprzu, sól do smaku. Gotujemy dalej pod przykryciem.



 Na patelni rozgrzewamy 2 łyżki i podsmażamy pokrojoną w kostkę cukinie i cebulę. Do smaku dodajemy 2 szczypty tymianku i parę ząbków czosnku. Zarumienioną cukinię przekładamy do garnka z zupą i gotujemy przez następne pół godzinki na małym gazie. Dodajemy łyżkę lub dwie przecieru pomidorowego. Na koniec dodajemy pół szklanki mleka i  po wyłączeniu miksujemy zupę na krem. Taka mała ilość mleka nie zmienia smaku, nie zabiela, ale sprawia że zupy kremy "nabierają" połysku i takiego delikatnego aksamitu pod językiem.


Koniecznie podawać ze śmietaną lub greckim jogurtem. Serek mascarpone też świetnie smakuje, ale to już rozpusta w biały dzień. Nie zapominajmy też o natce pietruszki i grzance z masłem. Może tez być bułeczka zapiekana z serem, ale to już będzie podwójna rozpusta w biały dzień. Mozna tez podac tą zupę w postaci "dziewiczej" czyli bez miksowania jej na głatki krem. Wystarczy wtedy wszystko pokroic w drobną kostkę.  


      
              

sobota, 12 października 2013

Schab w imbirze, limonce i czosnku, czyli egzotycznie i dietetycznie

Dzień Dobry Sznupkolubni Przyjaciele! Mam nadzieję, że weekend zapowiada Wam się sympatycznie? Ja niestety będę ciężko pracować, więc wpadam tylko na chwilę, żeby podzielić się z Wami przepisem na tajszczyznę. Przepis jak zwykle inspirowany kuchnią mojej tajskiej przyjaciółki, a że obie się odchudzamy, więc będzie egzotycznie i dietetycznie, a co najważniejsze smacznie i zdrowo. Zapraszam

Schab w imbirze, limonce i czosnku



Składniki : (2 osoby plus dokładka)

2 grube kawałki schabu ( piersi z kurczaka, tofu, białej ryby, krewetki)
6 miniaturowych kolb kukurydzy
zielona papryczka chili
czerwona i żółta papryka
świeża kolendra
natka pietruszki
1/2 pół czerwonej cebuli (szczypiorek, szalotka)
ogórek świeży (mięta)
trawa cytrynowa(opcjonalnie)

1 łyzka oliwy
świeży imbir
czosnek
2 limonki
jasny sos sojowy

ryż
1 marchewka
kurkuma
papryka mielona
sól

Zaczynamy od gotowania ryżu. Ja zawsze na szklankę ryżu wlewam 2 szklanki wody i pod koniec gotowanie jeszcze pół szklanki i zawsze wychodzi mi idealnie.Mieszamy kurkumę z papryką, żeby wyszedł nam piękny ognisty ciemny pomarańcz i dodajemy do wody, solimy tez do smaku. Pod koniec gotowania dodajemy marchewkę startą na średnich oczkach. Marchewka dostarcza tu walorów estetycznych, ale także w pewien sposób oszukuje nasz mózg. Na talerzu więcej, a kalorii mniej. Ugotowany ryż na sypko odstawiamy na bok do przestygnięcia.



Wyciągamy teraz patelnię lub woka i rozgrzewamy do czerwoności. Wyciskamy sok z jednej limonki, dodajemy taką sama ilość startego imbiru i wyciskamy około 6 -8 zabków czosnku, dodajemy łyżkę oliwy/oleju i odstawiamy na chwilę, żeby się przegryzło. Mięso kroimy w paski lub kostkę. Ja wybrałam schab, ale może to byc tez kurczak, ryba, krewetki lub tofu. Mięso wrzucamy na suchą patelnię i przesmażamy przez chwilę. Dosłownie 2 minuty ciągle mieszając. Dodajemy pokrojone na trzy mini kolby kukurydzy, pokrojoną w paski paprykę. Ja użyłam pół czerwonej i ćwiartkę żółtej. Odrobinę czerwonej cebuli lub garść szczypiorku. Przesmażamy przez chwile i zmniejszamy gaz. Nie zarumieniamy mięsa, robi tylko tak, aby nam się białko ścięło. Zalewamy mięso naszym imbirowo- limonkowo- czosnkowym roztworem i dusimy na małym ogniu. Szatkujemy kolendrę z dodatkiem naszej rodzimej natki pietruszki i dodajemy do patelni. Dodajemy tez pokrojoną w paski zieloną papryczkę chili. Jeżeli lubimy bardzo ostre to dwie krzywdy nie zrobią. Możemy też trochę podkręcić smak odrobiną posiekanej trawy cytrynowej.




Jeżeli mięso jest już gotowe, to dodajemy ryż i dokładnie mieszamy. Przyprawiamy 2-4 łyżkami jasnego sosu sojowego i wykańczamy odrobiną posiekanego ogórka świeżego lub mięty. Ogórek,czy też mięta mają nadac świeżości i ostudzić trochę gorące zapały imbiru. Balansuje się świetnie. Podajemy ze świeżą limonką.

I jak? Podoba Wam się przepis?

czwartek, 10 października 2013

Z brudnopisu emigranta, czyli jak zapracować na miano szkockiego idola?

Jechałam sobie ostatnio taksówka do pracy - wiem ,wiem strasznie rozrzutna jestem - ale wcale tak często taksówkami nie jeżdżę, tylko jak deszcz pada - hahaha. No żartuję oczywiście, bo jeszcze Sznupek doczyta i kieszonkowe mi ukróci.
No i znów mnie wybijacie z rytmu pisania, a ja jak już się wybiję, to ciężko mi z powrotem na odpowiedni tor wskoczyć, a tak już sobie pięknie ułożyłam w głowie, co to ja chciałam Wam opowiedzieć dzisiaj, a chciałam o takim jednym piosenkarzu. Chyba zacznę od początku. A więc....



Strasznie padało, więc postanowiłam pojechać do pracy taksówką, ale nie taka czarną londyńską, tylko zwykłą, nie oznakowaną, na telefon, bo one dwa razy tańsze są, a ja przecież oszczędna dziewczyna jestem.
Taksówkarz to taki barman na kółkach, zawsze sobie lubi pogadać, a jeszcze bardziej lubi słuchać, taki ich zawód. Ja już psychicznie jestem przygotowana na  standardowy zestaw pytań:

  • skąd pochodzisz? (z Polski)
  • Jak długo mieszkasz w Szkocji? (6 lat w Szkocji, 5 lat w Anglii)
  • Wolisz Szkotów czy Anglików? (najbardziej to wolę Sznupka) 
  • Komu kibicujesz? ( nikomu)
Po obowiązkowym zestawie pytań obie strony mogą się odprężyć i prowadzić swobodną pogawędkę o wszystkim i o niczym. 11 lat w Wielkiej Brytanii to bardzo długo - mówi kierowca - chyba, nic nie jest  w stanie cię zaskoczyć w Szkocji - bardziej stwierdza fakt, niż pyta. Miałam juz mu przytaknąć, ale w porę ugryzłam się w język, bo jednak Szkocja codziennie mnie zaskakuje, ostatnio najbardziej moje szkockie koleżanki.


poniedziałek, 30 września 2013

Na zdrówko moja parówko, czyli coś z angielskiej kuchni na jesienne słoty


  • aaa....apsik!!!
  • na zdrówko, na zdrówko Ty moja Parówko
Tak rozpoczął się nasz wspólny Dzień Lenia. Na początku nie wiedziałam czy mam się obrazić, czy zapodać focha na resztę dnia. Bo żeby tak od samego rana wyzywać mnie od parówek? Jednak pomyślałam, że to chyba rezultat naszej diety bogatej w zieleninę, a ubogiej w mięso i biedny Sznupek już nie wie co rymuje. Nie ma co się na "chłopa" obrażać, tylko trzeba dać mu porządne jedzenie, bo następnego kichnięcia mogę nie przeżyć i zostanę skonsumowana z keczupem lub musztardą. Zresztą co tu dużo gadać, za mną też chodziło coś nieprzyzwoicie kalorycznego. Znak, że jesień zagościła u nas na dobre.



Wiadomo, że w takich przypadkach najlepiej sprawdza się kuchnia angielska i moja ulubiona bomba kaloryczna czyli kalafior zapiekany w sosie serowym. U mnie wersja wzbogacona o tymianek i musztardę w proszku. Do tego ziemniaki i boczek zapiekany z miodem i sosem sojowym, posypany koperkiem. Szkoda marnować czasu na gadanie, zaczynamy :)

Kalafior zapiekany w sosie serowo-musztardowym

1 średni kalafior
2 szklanki mleka
1/4 szklanki mąki
2 szklanki startego sera
1 łyzka suszonego tymianku
1 mała płaska łyżeczka musztardy w proszku lub łyzka musztardy Dijon
2 grube plastry masła
sól, pieprz do smaku

Kalafior obieramy z liści, wykrawamy korzeń i wrzucamy na gotującą się wodę, lekko osoloną . Gotujemy na małym gazie przez 5-7 minut. Wyciągamy i odstawiamy do przestygnięcia. W rondlu rozpuszczamy masło, dodajemy mąkę i zasmażamy, aż zrobi nam się jednolita masa, mąka musi się porządnie przesmażyć z masłem, tak do 5 minut.
Szybko mieszając pomału wlewamy dwie szklanki mleka, dodajemy tymianek i gotujemy przez około 3-5 minut często mieszając. Na małym ogniu, żeby nam się nie zwarzyło. Dodajemy szklankę startego sera, ja uzyłam Cheddara. Na końcu dodajemy odrobinę soli, należy z solą uważać, bo ser jest wystarczający słony.
Jak nam się ser rozpuści dodajemy pół łyżeczki musztardy w proszku. Już wielokrotnie namawiałam Was, abyście się przekonali do tej przyprawy, jest rewelacyjna, dodaje niesamowitego smaku i koloru. Jeżeli jeszcze jej nie macie w waszej szafce, to można zastąpić musztarda Dijon, ale różnica jest zauważalna. Angielska musztarda w proszku smakuje bardziej chrzanowo, ale nie do końca, jest po prostu jedyna w swoim rodzaju. Poniżej na zdjęciu oryginalne pudełko firmy Colman's. Receptura strzeżona jest od 200 lat.



Kalafior obieramy w różyczki i układamy w żaroodpornym naczyniu. Można naczynie posmarować tłuszczem, ale ja tego nie robię, najwyżej brzegi się trochę podpieką. Zalewamy to sosem , ale tak żeby brzuszki kalafiora wystawały ponad powierzchnię. Posypujemy to pozostałym serem i pieprzymy wedle uznania. Wkładamy na 30-35 minut do piekarnika rozgrzanego na 180C. Ser ma się zarumienić na złoto, a sos ma wesoło bulgotać. Gotowe! Można podawać z ziemniakami, ale świetnie smakuje tez z gorącą bagietką. Uwierzcie, że można maczać i maczać kawałki pieczywa w tym sosie do nieprzytomności podniebienia.




Boczek zasmażany z miodem i sosem sojowym z koperkiem

Kostka boczku wędzonego
2 łyżki oliwy
1 czerwona cebula
6 ząbków czosnku
pęczek koperku (mały)
miód
pieprz
sos sojowy ciemny
sól
ocet balsamiczny/lub inny winny


Boczek i czerwoną cebulę kroimy w kostkę obsmażamy porządnie. Później zostawiamy na małym ogniu niech się wytapia, dorzucamy 6 ząbków czosnku, polewamy miodem, wedle uznania i posypujemy pieprzem, mieszamy delikatnie i idziemy na kawę. Jak już nam się boczek pięknie skarmelizuje, dodajemy odrobinę soli. Ja zawsze używam morskiej, 2-3 łyżki sosu sojowego i łyżeczkę octu balsamicznego lub innego. Możemy nawet dodać mniej, tu chodzi o delikatne "zbicie" słodkiego miodu, więc tak delikatnie z tym octem. Dodajemy posiekany drobno koperek i przez chwilę podsmażamy. Jeżeli całość wyda nam się za sucha, a tak zapewne będzie, to dodajemy odrobinę wody i gotowe. Do polania ziemniaków, do ryżu, do kaszy, do wszystkiego pasuje jak ulał.    



                

              

wtorek, 17 września 2013

Szkockie wakacje - parostatkiem na Isle of Cumbrae - cz.2







Rozgrzani zupką wypatrywaliśmy na horyzoncie naszego pierwszego portu, no może nie pierwszego przy którym zatrzymał się parostatek, ale pierwszy gdzie będziemy mogli wysiąść i rozprostować stare kości.
Niestety plany były, ale się zmyły razem z deszczem, który nas dogonił. Ze statku schodzić się nie chciało na te pół godziny. Załoga stała w pogotowiu, żeby wyciągnąć mostek dla pasażerów, stanęli w sześciu chłopa i jeden z nich wydawał polecenia w jakże swojsko brzmiącym języku polskim:

  • ciągnij kurwa 
  • dawaj do góry
  • dopycha do środka
  • tu zahacz, no i chuj niech będzie
Okazało się, że cała załoga jest polska, panowie pracują 6 miesięcy na statku, po czym w listopadzie zjeżdzają na 6 miesięcy do domu do Polski. Fajna praca, prawda? Półroczne wakacje, szkoda, że się nie zapytałam, czy kobietki tez przyjmują na statek. I tu rozwiązała się zagadka z zupą, pewnie kucharz tez Polak i przemycił trochę żurku w zupie jarzynowej. Dopatrzyliśmy się tez innych polskich znaków.


czwartek, 12 września 2013

Szkockie wakacje - parostatkiem na Isle of Cumbrae - cz.1

Nasze szkockie wakacje stały pod wielkim znakiem zapytania. Plany były piękne, ale wszystko popsuła pogoda i nie mówię tu tylko o jakimś tam deszczu, a o sztormowej pogodzie w okolicy Hybryd, gdzie się wybieraliśmy. Przypomnę, że to było nasze drugie podejście w te rejony, więc może za rok, przy trzecim podejściu wreszcie dotrzemy na te małe wysepki na oceanie.
Aby uciec przed deszczem pojechaliśmy w druga stronę, w stronę morza irlandzkiego. Wymyśliłam sobie rejs starym parostatkiem i pobyt na jednej z wysp w zatoce Firth of Clyde. Uciec przed deszczem, dobre sobie, w Szkocji chyba łatwiej trafić w totka. Wiem, wiem przesadzam, bo lato mieliśmy piękne, ale co z tego, jak pewnie następne trafi nam się za jakieś 10 lat.

Najbardziej z obrotu sprawy zadowolony był  "podróżnik czołgista" Sznupek. Miał nadzieję, że spełnią się jego urlopowe marzenia:

  • Oj Sznupciu coś mi to wygląda na dłuższe ulewy, może przeczekamy z parę dni
  • Na co będziemy czekać? Na cud? Pojedziemy w drugą stronę
  • Ale tam też pada!
  • Skąd wiesz?
  • Sprawdzałem
  • Nie kłam, nie sprawdzałeś, bo nawet nie wiesz w którą stronę chce jechać
  • Sprawdziłem każdą stronę, aż po Norwegię, zostańmy w domu, co tak będziemy mokli?
Urlopowe marzenia Sznupka się nie spełniły, spakowałam nas w małą walizeczkę i zarezerwowałam bilety na parostatek. Na szczęście sam parostatek wywołał pewne zainteresowanie u Sznupka, więc nie było focha przed wyjazdowego, bo fochować przedwyjazdowo to się Sznupek potrafi, oj potrafi!

A więc Kochani! Taksówka czeka, zabieramy Was na pokład ostatniego w świecie parostatku, który pływa po morzach i oceanach. Ahoj Przygodo!!!

http://www.waverleyexcursions.co.uk/welcome-aboard/
    
http://www.waverleyexcursions.co.uk/plan-your-trip/scotland/
Mi wiele do szczęścia nie potrzeba, ja zawsze jestem szczęśliwa w podróży, nawet jak marudzę, to jest to szczęśliwe marudzenie, bo każda podróż to przygoda, każda podróż to kolejny klejnot w mojej koronie życia. Od samego rana nie padało, było nawet ciepło, ale gdzieś tam w oddali czaiły się na nas złowrogie chmurzyska. Damy radę, uciekniemy - mówiłam sama do siebie. Przecież dobrym ludziom zawsze świeci słońce. No cóż okazało się, że na pokładzie musiało być bardzo dużo złych ludzi, a my mieliśmy pecha, że płyneliśmy w ich towarzystwie.

  

    

wtorek, 3 września 2013

Bakłażanowy zawrót głowy czyli wspomnienie rzymskich wakacji

Byłam ostatnio na ryneczku kupić jakieś świeże warzywa i pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to piękne błyszczące bakłażany, od razu przypomniało mi się, że sierpień i wrzesień to bakłażanowy szczyt sezonu.



Na taki szczyt trafiliśmy akurat w Rzymie. Grillowanymi bakłażanami zajadałam się bezwstydnie przy każdej okazji. Na nowo odkryłam smak tej purpurowej gruszki. Ileż bym dała, żeby znów być w Rzymie. Wspomnienia jeszcze gorące, a minął już rok, jednak miłość do Wiecznego Miasta nadal trwa. Nasze rzymskie wakacje opisywałam tutaj KLIKU KLIKU







środa, 21 sierpnia 2013

Jak rzucić palenie, zarobić fortunę i nie przytyć?

No jak? Bo ja nie mam zielonego pojęcia.........


Właśnie mija 2 lata jak przestałam palić i pomyślałam, że warto o tym wspomnieć, bo łatwiej będzie mi zapamiętać. Teraz to jest jeszcze łatwe, ale za 7-8 lat będę się zastanawiać, czy minęło 6 czy 9 lat?  Wtedy zerknę do bloga i jak na tacy będę miała podane wszystkie szczegóły. Tak, tak Blog to świetny sposób na sklerozę.  Nie odpowiem wam na pytanie jak rzucić palenie, bo nigdy nie rzucałam. To palenie rzuciło mnie, wzięło i odeszło w siną dal. Najpierw zaczęłam się łapać na tym, że papierosy zaczynają mi śmierdzieć, czuje dym we włosach, ubrania śmierdzą, nawet koc w salonie śmierdzi. I tak dzień po dniu jakoś przestały mi papierosy smakować. Wstałam któregoś poranka, zapaliłam papierosa i zgasiłam po dwóch machach, wyniosłam popielniczkę i od tamtej pory nie zapaliłam już więcej. Przez te dwa lata nie miałam ochoty nawet na małego macha, a paliłąm dużo, bo ponad paczkę papierosów dziennie.



Na początku nie przeszkadzał mi dym, pozwalałam Sznupkowi palić w domu, jednak po jakimś miesiącu zmieniło mi się to kompletnie. Sznupek został z papierosami wyeksmitowany na podwórkowy taras, wszystkie popielniczki zostały wyrzucone do śmieci. Zaczęła się między nami zimna wojna. Sznupek się buntował i nie chciał palić na zewnątrz, bo przecież najlepiej smakuje papieros przy komputerze. Ja dostawałam białej gorączki jak tylko wyczułam zapach dymu. Dużo czasu i wody kolońskiej  upłynęło zanim doszliśmy do porozumienia.  To znaczy musieliśmy dojść do porozumienia, bo inaczej wszystkie oszczędności poszłyby na perfumy, dezodoranty i wody kolonskie, bo nagle się okazało, że Sznupek stał się namiętnym użytkownikiem wszelakich wód zapachowych. A że Sznupek umiaru nie ma w niczym, to i w tym też. Psikał wszystko co się dało, poduszki, zasłonki, dywan, ściereczki w kuchni i kapcie w przedpokoju, tylko po to, żeby ukryć fakt, że sobie zapalił jednego podczas mojej nieobecności. Ja dostawałam szału, że palił, a później kładłam się z bólem głowy i drapaniem w gardle od tej całej chemii.



Tak na Sznupka naciskałam, że poszedł się zarejestrować do naszego farmaceuty, że chce rzucić palenie. Szkocja ma bardzo dobry program dla palaczy i wszystkie pomoce, typu gumy do żucia, plastry, tabletki i psikacze są przez pierwsze trzy miesiące za darmo. Po wstępnych oględzinach nasza sympatyczna Pani podarowała Sznupkowi całą reklamówkę ulotek i produktów. Dostał plastry na noc i płyn do psikania języka w aerozolu na dzień. Czołgista Sznupek wytrwał jeden dzień, ale jaki to był dzień! Kochani! To trzeba było widzieć! Dwa razy prawie umarł dławiąc się podstępnym psikadełkiem, dwa razy sparaliżowało mu język, dwa razy się rozstawaliśmy i dwa razy pakował walizki. Jako że pakowanie walizek nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, sięgnął po bardziej drastyczne środki - PRZESTAŁ JEŚĆ- stwierdzając, ze i tak nic nie czuje przez to psikanie języka, więc nie widzi sensu.



W tym momencie to ja się poddałam, bo jak to? Sznupek niedelektujący się moimi obiadami? Niezajadający moich pyszności z radością? Moja kucharska duma tego nie zniosła. Już nie marudzę, żeby rzucał na siłę palenie i nie robię scen jak wyczuję zapach papierosów. Sznupek już się przyzwyczaił do palenia na zewnątrz i zawsze porządnie wywietrzy przed moim przyjściem do domu. Perfumy bezpiecznie stoją na półce, mnie nie boli głowa, a Sznupek się nie stresuje jak nastolatek. Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas, że jemu tez przejdzie ochota na dymka. Na razie cieszy mnie to, że nie pali już przed komputerem jeden za drugim, albo drugi za pierwszym, jakby rzekł mój Osobisty Rodziciel.



Zawsze słyszałam- zobacz ile ty przepalasz- policz sobie ile byś zaoszczędziła nie paląc- przecież papierosy w Wielkiej Brytanii cię zrujnują - rok nie palenia i kupisz sobie "wypaśny" samochód -  rok nie palenia i pojedziesz na Bora Bora. No to skoro tak wszyscy mówią, to znaczy, że tak jest i już niebawem będę bogata, jeszcze jakby Sznupek rzucił palenie, to może zaczęłabym się rozglądać za jakąś willą z basenem na Arubie. No ale dobrze, nie bądźmy zachłanni , jak na razie niech będzie ten samochód i Bora Bora. Wyluzowana i spokojna zasiadłam na sofie w oczekiwaniu na spływające na mnie bogactwo, w miedzy czasie robiłam sobie i Sznupkowi drobne przyjemności, bo przecież mnie stać, na fajki nie wydaje. A to nowe pluszowe kapciuszki w cenie paczki papierosów, a to 3 pary dżinsów w cenie 2 paczek papierosów, a to 5 książek kucharskich w cenie 5 paczek papierosów, a to opakowanie lodów za paczkę papierosów, a to nowe biurko dla Sznupka za 10 paczek moich niewypalonych fajek. Zdrowy rozsądek ogłupiały od nadmiaru świeżego powietrza  też się dał oszukać, bo bez oporów zgadzał się na taką rozrzutność. Po miesiącu okazało się, że lepiej byłoby, dla mojego portfela, gdybym zaczęła palić  z powrotem. No, ale to przecież pierwszy miesiąc i dalej będzie już tylko lepiej. Na szczęście rozrzutność i przeliczanie wszystkiego na paczki papierosów szybko mi przyszło, co uratowało nas od kompletnego bankructwa. Mimo, że się opanowałam to dwa lata mijają, a ja wciąż czekam na mój "wypaśny" samochód i wczasy na Bora Bora.



A więc jak widzicie fortuny mi nie  przybyło, ale za to kilogramów- oho!- to tyle, że mogę obdarować nimi pół afrykańskiej wioski. Ja nawet nie wiem kiedy? Chyba byłam tak zajęta wypatrywaniem tych wczasów na Bora Bora, że nie zauważyłam jak mnie coś w boki wchodzi bezszelestnie. Dodać muszę, że ja zawsze grubasek byłam, ale udało mi się nad tym zapanować jakieś 5 lat temu i doprowadziłam się do całkiem miłego dla oka stanu.  Podstępne te kilogramy strasznie! Niby nie jadłam więcej, ale zapewne częściej, niby nie miałam ciągotek do łakoci, ale tez nie odmawiałam sobie. Teraz zabawę z pozbywaniem się kilogramów rozpoczęłam na nowo i różnie z tym jest - raz na plus raz na minus - zależy od pory roku i wielkości lustra.



Tak czy siak cieszę się ogromnie, bo mimo braku fortuny i paru kilogramów w nadmiarze, najwięcej zyskało moje zdrowie, płuca i serce, a to jest przecież w życiu najważniejsze, zaraz po szczęściu i dobrym jedzeniu:) Więc trzymajcie Kochani kciuki, żeby już nigdy nie zachciało mi sie sięgnąć po papierosa i żebym za jakiś czas chwaliła się następną rocznicą "niepalenia" wklejając Wam moje zdjęcie w "wypaśnym" samochodzie, w seksownym bikini  nadając z Bora Bora:)