poniedziałek, 3 września 2012

Char Kway Teow, czyli jak smakuje makaron w ciemnym porcie na Borneo?

Borneo to taka moja magiczna wyspa. Czasami wydaje mi się, że jej nie ma, że jest tylko w mojej głowie, taka moja Atlantyda. Na Borneo tez, wieczorową pora, gdzieś w porcie jadłam najlepszy makaron na świecie. Tak pyszny,ze nie przeszkadzało mi, że jem go w całkowitych ciemnościach i co chwila, kątem oka widziałam,przebiegające cichaczem całe rodziny szczurów portowych. Makaron był prosty, bez żadnych wydziwień i serwowany prosto z woka. Niestety nie poznałam nazwy dania, bo w takim miejscu raczej nie było cennika i karty dań, a jak na migi próbowałam się zapytać pana kucharza -  wózkowego, to chłopina myślał, że chce dokładkę.

Później, wiele razy jadłam przepyszne makarony, ale nigdy nie trafiłam na tak wspaniały  jak ten z portu prawie na koncu świata. Dopiero po latach za pomocą google dowiedziałam się, że jadłam Char Kway Teow. Bardzo popularne danie w Malezji, serwowane przez chińskich emigrantów. Char Kway Teow znaczy nic innego jak "smażone na woku ryzowe paski" Podstawą dania jest makaron ryzowy , sos sojowy, sos ostrygowy i kiełki fasoli. Najbardziej syty, ulubiona wersja chińskich robotników, to taki smażony na smalcu i serwowany z kawałkami wieprzowiny. Lżejsze podawane są z krewetkami, kurczakiem lub tofu.

Zawsze jak jem ten makaron to wzdycham i tęsknie. Chcecie posmakować jak smakuje makaron w ciemnym porcie na Borneo? Zapraszam!



Char Kway Teow



Składniki (na 4-6 osób)  

4 piersi z kurczaka
makaron ryzowy - grube paski
ciemny sos sojowy
sos ostrygowy
kiełki fasoli
czosnek
papryka
cebula czerwona lub szalotka
chili
suszona kolendra
sałata lodowa lub inna zielenina
łyzka miodu lub brązowego cukru
2 łyżki oleju

Nie podaje gramatury, bo to zależy od nas ile dodamy mięsa czy kiełków. Damy tyle sosu sojowego, ile uważamy za słuszne. No to zaczynamy.

Kroimy piersi z kurczaka w paski, cebule w piórka, dodajemy 4 łyzki sosu ostrygowego i łyzke miodu,łyżeczke suszonej kolendry, podlewamy to sosem sojowym i ręcznie mieszamy. Odstawiamy do lodówki na jakieś 10 minut.

 W tym czasie gotujemy makaron. Doprowadzamy wodę do wrzenia i wkładamy makaron, ściągamy z ognia i odczekujemy około 7 minut i przekładamy na sito, traktujemy makaron zimną wodą i odstawiamy na bok.



Rozgrzewamy woka i wrzucamy kurczaka, pamiętajmy o tym, że  smażąc na woku cały czas mieszamy, więc wszystko musimy sobie przygotować wcześniej, po paru minutach dodajemy pokrojona w paski paprykę i odrobinę chili, nie za dużo, bo danie nie ma byc ostre. Wyciskamy około pół główki czosnku.



 Makaron przekładamy do miski, polewamy sosem sojowym i mieszamy z kiełkami, tak jest poręczniej niż mieszać wszystko w woku. Przekładamy makaron do woka i wszystko mieszamy energicznie na dużym ogniu. Ja niestety przesadziłam z makaronem i musiałam mięso przełożyć na patelnie i mieszac sam makaron w woku. Makaron powinien być mokry, nie powinien pływac w sosie. W razie potrzeby dodajemy jeszcze odrobinę sosu ostrygowego i sosu sojowego. Musimy pamiętać, ze sos sojowy i ostrygowy są słone, wiec nie ma co przesadzać.


Na końcu dodajemy trochę poszatkowanej kapusty pekińskiej lub innej chrupiącej sałaty. My dzis mamy sałate lodową i pasuje jak ulał. Teraz przekładamy na talerze i gotowe. Pamiętać należy,że całe wokowanie nie powinno zająć więcej niż 15-20 minut. Szybko, energicznie, aromatycznie to 3 główne zasady wokowania:)                






      

11 komentarzy:

  1. A nie jest to danie zbyt pikantne? krewetji nie ale kurczak i owszem, wszelkie zioła dozwolone. A makaron generalnie bardzo lubię, tyle że potem oponki się rozrastają na bioderkach. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danie nie jest pikantne - dodajesz tylko troszeczke chili na wyostrzenie smaku,ja dodałam dziś suszone płatki chili i dokladnie 2 szczypty.100g ugotowanego makaronu ryżowego to 100 kalorii. Sam makaron nie jest tuczący,tuczące są dodatki w postaci mącznych i śmietanowych sosów, które tak uwielbiamy..;(W tym daniu należy tylko uważać na sos sojowy bo jest słony, ale mała porcja nie zaszkodzi, dlatego dobry jest ten trik z sałatą lodową...powiększa porcje , a nie dodaje kalorii:)

      Usuń
    2. największy problem to właśnie te sosiki, które uwielbiam ponad wszystko.

      Usuń
    3. echhh...żeby te sosiki tak rosły na drzewach i miały tyle kalorii co jabłko to życie nabrałoby innych kolorów....a raczej kształtów..;)

      Usuń
  2. Zawsze zastanawiam się jak to jest, że najbardziej zapadają nam w pamięci smaki, zapach jedzenia jedzonego gdzieś w byle jakiej knajpie (czasami nawet trudno nazwać to knajpą) a nie bardzo pamiętamy dania, którymi delektowaliśmy się w dobrych restauracjach (jak zdarzy się nam do takiej trafić)? Ja do dzisiaj (a minęło już dobrych parę lat) nie mogę zapomnieć smaku wieprzowiny w sosie słodko kwaśnym jedzonego gdzieś właśnie w ciemnym zaułku ulicy w Bangkoku. Nierealny, niepowtarzalny, niedościgniony. Czyżby w takich przypadkach działała magia miejsca? Dusza egzotyki?

    Może zatem Sznupciu Ty masz jakiś własny, cudowny przepis na sos słodko - kwaśny, specjalnie dla mnie? Choć ja to z tych co wodę na herbatę potrafią przypalić :) ale jeżeli znajdziesz jakiś przepis to obiecuję, że stanę przy garach aby gonić te smaki z ciemnej ulicy na końcu świata .... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak,tak...magia miejsca i dusza egzotyki....bo ja do dziś czuje ten smak i powiem bryzy na twarzy i pamietam też blask lichej żarówki,ktora oświetlała kucharzowi woka. Masz racje takie magiczne chwile zabierzemy ze sobą do grobu. Bezcenne.

      Jak tylko spotkam się z moja koleżanką od spraw tajskich to podpytam ja czy ma jakieś przepisy. Ja się zabieram do zrobienia rosołu wietnamskiego na słodko-kwaśno..:)

      Usuń
    2. To nie tylko magia miejsca i dusza egzotyki. W takich miejscach często są podawane 2-3 dania, które kucharza ma opanowane do perfekcji. Wyobraźcie sobie, że taki ktoś gotuje te trzy dania po 5-8 godz. dziennie, przez 6 dni w tygodniu, przez wiele lat. To jest prawdziwe mistrzostwo! Kiedyś mieszkałem w Malezji i char kway teow było moim ulubionym daniem. Kiedyś znajomi zabrali mnie do takiego food stallu w Penangu, w którym podawano tylko i wyłącznie to jedno danie - uważane za najlepsze w mieście. A jak najlepsze w Penangu, to znaczy, że najlepsze w Malezji :) Kucharz był ten sam od 30 lat, a schedę przejął po ojcu. I to było ge-nial-ne!

      Usuń
    3. och ta precyzja! Zawsze podziwiałam z jaką sprawnościa czarują te wszystkie smakołyki na woku lub na blasze, a do tego te pewne ruchy i błogi uśmiech....kucharze azjatyckich garkuchni na kółkach są niesamowici...:)

      Usuń
  3. Tak pięknie napisałaś... nie można oprzeć się pokusie, wykonam jak tylko znajdę chwilkę i na pewno zaznaczę to na blogu ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana uwielbiam Twoje wpisy i przepisy :) powinnas książkę kucharską napisać :)

    OdpowiedzUsuń